Recenzja filmu

Fresh (2022)
Mimi Cave
Daisy Edgar-Jones
Sebastian Stan

Mniam, mniam

To wcale nie jest – a przynajmniej nie tylko – film o tym, że coś niedobrego stało się z dzisiejszymi mężczyznami. Cave nie powiela błędu Alexa Garlanda, którego "Men" łopatologicznie powtarzało
Są takie filmy, które idealnie wpisują się w swój czas. Sięgają po wędrujące w tekstach kultury motywy, współdzielą energię, która unosi się w społeczeństwie i wydobywa na wierzch skrywane, ale powszechnie podzielane lęki i obawy. Właśnie takie jest "Fresh" Mimi Cave – film oparty na prostej historii, jednym zaskakującym fabularnym twiście, kilku przestrzeniach i ograniczonej liczbie bohaterów. Ale tytuł nie kłamie, to coś naprawdę świeżego w światowej kinematografii. Film, który wgryza się w umysł i ciało. 


Z początku wydaje się, że to kolejna komedia romantyczna z "indie vibe'em". Mamy młodą dziewczynę – Noę – która bez przekonania przesuwa – to w prawo, to w lewo – kolejnych facetów w randkowej aplikacji. Z jednym nawet się umówiła, co skończyło się poważnym uszczerbkiem na wierze w płeć przeciwną. I chodź bohaterka w końcu znajdzie idealną partię, a fabuła zabierze widzów w bardzo nieoczywiste rejony, to ani nie przybędzie nam przekonania co do współczesnej kondycji mężczyzn, ani na dobrą sprawę nie odejdziemy za daleko od refleksji na temat dzisiejszych związków.

Nie trudno znaleźć filmy, które stały się inspiracją dla "Fresh". Na przykład z "Mięsa" Julii Ducournau wzięto nieoczywistą grozę body-horroru, a z "Obiecującej. Młodej. Kobiety" Emerald Fennell scenariuszową konstrukcję revenge-story oraz krytyczne i bezwzględne spojrzenie na męską przemoc. Z obu natomiast – twórczą kobiecą siłę i przekonanie o potrzebie siostrzeństwa. Ktoś mógłby pewnie dopatrzeć się w tym stylistycznego powtórzenia albo próby wpisania się w ideową modę. Na szczęście to nie ten przypadek, bo Mimi Cave potrafiła z funkcjonujących w kinematografii tropów i nurtujących nas obecnie społecznych niepokojów stworzyć coś – no właśnie – świeżego, nowatorsko wykorzystującego gatunkowe konwencje i mającego do powiedzenia coś własnego.


Bo to wcale nie jest – a przynajmniej nie tylko – film o tym, że coś niedobrego stało się z dzisiejszymi mężczyznami. Cave nie powiela błędu Alexa Garlanda, którego "Men" łopatologicznie powtarzało jedną myśl: "patriarchat to reprodukujące się zło". "Fresh" dotyka zupełnie innego problemu, mówi bowiem o społecznym zaniku zaufania, które bierze się nie tylko ze złej woli reprezentantów jednej z płci, ale również z kulturowych wymagań, domagających się od nas, byśmy kreowali swój (nieprawdziwy) wizerunek. Przesuwając kolejne profile na Tinderze, lajkując fotki na Instagramie i komentując posty na Facebooku, nigdy nie mamy pewności, ile to wszystko ma wspólnego z rzeczywistością. Ta permanentna niepewność sprawia, że ludzie oddalają się od siebie, pogrążając w uprzedzeniach i przekonaniu o wszędobylskim zagrożeniu. Cave – dość przewrotnie – pokazuje, że nie musi to być złudzenie.

Brak zaufania bierze się również z przemocy, która dotyka – szczególnie kobiet – w różnych wymiarach i na niemal każdym kroku. Wyraża się ona w sprecyzowanych społecznych wymaganiach, sprowadzających kobiety do roli idealnych matek i żon. Agresja to także niechciane, seksistowskie komentarze, dick-piki w prywatnych wiadomościach i sprowadzenie drugiej osoby do roli seksualnego trofeum. Cave wzięła tę kulturową przemoc symboliczną i zamieniła na ekranie w brutalność całkiem dosłowną, której sens jest głębszy, niż mogłoby się wydawać. Jej znaczenie nie wyczerpuje się tylko w bezkrwawej wojnie płci, ale także staje się metaforą niepohamowanego konsumowania. 


Z tej perspektywy "Fresh" to jednocześnie manifest ery #metoo i krytyka późnego kapitalizmu, w którym nie tylko konsumuje się, kupując, jedząc czy posiadając, ale również patrząc, doświadczając i kreując. Również relacje międzyludzkie stają się domeną mniej lub bardziej dosłownego pożerania – swipe'owanie setek profili w aplikacjach randkowych, kolekcjonowanie znajomych w socjalach, wchodzenie w dyskusje pod dziesiątkami postów. Ale odnalezienie partnerów, przyjaciół czy choćby kogoś, z kim można wyskoczyć w piątek na piwo, w tym cyfrowym gąszczu staje się coraz trudniejsze. 

Nie ma więc przypadku w tym, że Cave postanowiła połączyć najodleglejsze, zdawałoby się, filmowe konwencje, czyli komedię romantyczną i kino grozy. Fabuły rom-comów za każdym razem orbitują wokół problemu zaufania – bez niego nie ma udanego związku, a przeciwności losu co rusz sprawiają, że bohaterowie kolejnych romantycznych historii zaczynają powątpiewać w dobrą wolę swoich wybranków. Groza w kinie to z kolei przemoc, ciało wystawione na ból i poczucie zagrożenia, czyli dokładnie to, co spotyka kobiety zarówno w sferze publicznej, jak i niekiedy prywatnej. Wiedział o tym także Garland, ale nie potrafił o tym opowiedzieć w tak oryginalny, przewrotny i wieloaspektowy sposób jak Cave.

Być może sukces "Fresh", szczególnie w porównaniu do "Men", bierze się z poczucia humoru. To on sprawia, że w całość wkrada się dziwaczna lekkość, dzięki której film otrzymuje dodatkowe znaczenia. No bo trudno przejść obojętnie obok szerokiego uśmiechu słodko-demonicznego Sebastiana Stana, w którym skrywa się prawdziwy urok szatana. Jednocześnie nie da się zredukować jego postaci do czystego zła. Twórczy dystans do opowiadanej historii i wykorzystywanej konwencji sprawia, że całość wchodzi na poziom metafory i pozwala rozkoszować się świeżym mięskiem popapranej wyobraźni autorki. Popowa muzyka, zmysłowe kolory, fantazyjne, odrealniające ujęcia nie odbierają jednak fabule napięcia i grozy. Cave jest niezwykle precyzyjna w dawkowaniu emocji. Potrafi niemal w sekundę zamieniać śmiech w drżenie, a szok w rozczulenie. 
1 10
Moja ocena:
7
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones